Agnieszka Martinka - 07.01.2010 r.
ROWEREM PO ŚLADACH OJCA
Gościem pierwszego „Czwartkowego wieczoru” w 2010 r. była Agnieszka Martinka – kobieta, która łączy i z wielką pasją realizuje swoje zamiłowania: podróżowanie, fotografowanie oraz jazdę na rowerze; osoba niezwykle otwarta, z łatwością nawiązująca kontakt z człowiekiem.
Chciała napisać ze swoim ojcem książkę – podwójną relację. Niestety, plany pokrzyżowała jego niespodziewana śmierć, 10 miesięcy po jej powrocie. Został pochowany z kawałkiem węgla, który mu przywiozła z miejsca, gdzie go musiał wydobywać.
21 stycznia 1946 r. ojciec szczęśliwie powrócił z zesłania na Ural, ze stalinowskiego łagru w Połowince. 60 lat później jego śladami wyruszyła córka, ale nie w bydlęcym wagonie z innymi więźniami, a na rowerze, z Agnieszką Koper z Poznania i Tomkiem Świątkiem z Krosna. Podążali przez Litwę, Łotwę, Rosję… Na cmentarzu pomordowanych w Miednoje wraz z modlitwą zostawili polne kwiaty, godło Polski, Matkę Boską z Różanego Stoku, światło.
Do Niżnego Nowgorodu jechali głównymi, pełnymi tirów drogami, później przez lasy i rosyjskie bezdroża. Na początku podróży namioty rozbijali przy ludzkich osiedlach, potem w głębokich lasach, jak najdalej od ludzi.
Agnieszka Martinka, spiritus movens wyprawy, powtarzała jednak za swoim ojcem: „Prosty Rosjanin ma serce na dłoni”. W Makariewie nad Wołgą rowerzystów gościł pop Vladimir.
Duchowny mieszka w szopie, bani zamienionej w mieszkanie. Kiedyś był polarnikiem i zagorzałym komunistą. Odmieniła go śmierć kliniczna i sny. – Coś ty synu zrobił ze swoim życiem – powiedziała mu we śnie żyjąca matka. Gdy wrócił cudownie do zdrowia, skończył teologię i wybrał służbę Bogu. W Moskwie zostawił żonę i córkę, a sam objął parafię w głębi Rosji. Teraz, aby porozmawiać ze swoimi parafianami, każdego dnia musi przejść około 40 km.
Jeszcze długie włosy Agnieszki Koper nie wyschły po szczodrym błogosławieństwie ojca Vladimira, a wędrowców powitała 80-letnia babuszka Zina. – Mój mąż wierzył w Stalina i dawno szlag go trafił, a ja potajemnie wierzyłam w Boga i dalej żyję – opowiadała życzliwa staruszka.
Im bliżej znajdowali się celu wyprawy, tym mocniej lało. Niebo nad ruinami w Połowince spowiła zaś gęsta mgła. – Tyle wysiłku, by tu dotrzeć, a Ty mi, Boże, dajesz taką pogodę – żaliła się Agnieszka. Ale Bóg wiedział, co robi. Mgła była potrzebna, podkreśliła nędzę i rozpacz tego miejsca.
Zdzisław Martinka dziesiątki razy oglądał zdjęcia przywiezione przez córkę. Największe wrażenie wywarły na nim fotografie eskortowanych więźniów... W Rosji wciąż można zobaczyć funkcjonujące obiekty, ogrodzone drutem kolczastym.
Po obejrzeniu ponad dwugodzinnego pokazu slajdów i wysłuchaniu barwnych opowieści z wyjazdu na Ural przyszła kolej na podpisywanie książki: „Szybsza niż lew” – relacji z wyprawy dookoła Jeziora Wiktorii. Czytelnicy, oprócz autografu bohaterki wieczoru, otrzymali od niej również osobistą dedykację. Niektórzy nawet snuli z nią plany wspólnych podróży rowerowych…